Zacznę tak trochę górnolotnie. Ten wpis jest o tym, że
marzenia się NIE spełniają. Marzenia się spełnia. Własną pracą, własnymi
decyzjami i wyrzeczeniami. Nic się samo nie dzieje. Same od siebie mogą
nastąpić sprzyjające zbiegi okoliczności, które trzeba wykorzystywać do
maksimum.
Pewnego dnia stwierdziłam, że muszę wreszcie coś zrobić ze
swoim życiem. I postanowiłam kupić BMW.
Beemka marzyła mi się od początku mojej przygody z
motoryzacją, zresztą od tej marki się ona zaczęła. Było to pierwsze auto, które
zaczęłam rozpoznawać na ulicy nie widząc znaczka. Nie wiem dlaczego tak wyszło,
że na pierwszy samochód kupiłam sobie akurat Hondę Civic, ale myślę że nie mam
czego żałować (może poza tym, że nie miałam V-TECa pod maską). Mogłabym żałować
gdyby padło na Opla Tigrę, bo to był mój pierwszy pomysł, na szczęście szybko
mi przeszło. I nie muszę się wstydzić za to, że moim pierwszym samochodem była
Tigra. Choć teoretycznie, nie miałabym czego, bo każdy mi mówił, że to fajne
auto dla kobiety. Też tak myślę, ale w moim motoryzacyjnym CV nie ma miejsca
dla Tigry. Życie jest zbyt krótkie, aby jeździć samochodami, które są dobre
„dla kobiet”, tak w stereotypowym założeniu.
Zawsze też marzył mi się kabriolet. Jednak wydawało mi się
to marzenie totalnie nierealne i abstrakcyjne. Tych z kategorii nie do
spełnienia albo kiedyś, w odległej przyszłości, gdy już będę bardzo bogata.
Chciałam mieć kabrio, ale nigdy tak naprawdę nie sądziłam, że kiedyś kupię
sobie taki samochód.
A później stwierdziłam, że raz się żyje.
I muszę kupić sobie BMW.
W cabrio.
Wymarzone E36.
I gdy już to postanowiłam, nic nie było w stanie mi wybić
tego z głowy. Mimo iż istniało mnóstwo racjonalnych argumentów za tym, że wybór
kabrioleta to nie najlepsza opcja. Zaczęłam intensywnie przeglądać wszystkie
ogłoszenia, niektóre czytałam po kilkadziesiąt razy. A nie było tego dużo, bo
na całą Polskę znalazłam nie więcej niż trzydzieści egzemplarzy. Przez kilka
tygodni czekałam aż trafi się coś naprawdę godnego uwagi, bo też budżetu jak na
ten model, nie miałam zbyt wielkiego.
Aż znalazłam jeden wymarzony egzemplarz, na który pieniądze
próbowałam wytrzasąć z pod ziemi. Nie udało się. Ale cały czas obserwowałam czy
nikt jej nie kupił, parę razy dziennie wchodziłam na ogłoszenie. Cały czas
aktualne. I im dłużej czekałam, tym bardziej miałam wrażenie, że nie jest to
taka okazja jak się wydaje. Coraz więcej rzeczy zaczęło mi nie pasować. A to
1.8is, który nie szedł fabrycznie w cabrio, a to oznaczenie 320 na klapie mimo
silnika 1.8, a to podejrzanie idealny stan jak na tą cenę. Trafił się inny
egzemplarz, ładnie odrobiony, gwint HR, nowa szyba i pleksa w dachu, nowe sprzęgło,
ale odrzuciłam go prawie od razu, bo trochę za drogi. Cały czas jednak siedział
mi w głowie, bo wychodzę z założenia, że wolę dać trochę więcej za auto i kupić
coś porządnego niż zapłacić mniej i mieć na starcie długą listę rzeczy do
wymiany. I postanowiłam. Jechałam po nią 300 kilometrów w
jedną stronę. Kupiłam, nie wierząc w to co się dzieje, trochę z żalem, że tak
krótko mogłam się nacieszyć plikiem banknotów, który nie mieścił mi się w
portfelu, najbardziej przejmując się tym jak ja zajadę do domu na tak niskim
zawiasie (a przywaliłam podłogą o niski próg zwalniający w pierwszych dwóch minutach
za kółkiem).
I z każdym dniem coraz bardziej się w niej zakochuję. Pomimo
tego, że dach przecieka. Pomimo tego, że lista drobnych rzeczy do zrobienia
przy niej ma 20 podpunktów. Pomimo tego, że muszę gonić z łopatą i rozkopywać
drogę dojazdową do domu, żebym mogła przejechać. Pomimo tego, że muszę sobie
odmawiać teraz większości drobnych przyjemności.
Prowadzi się bajecznie. Rozpędza się bajecznie. Na zakrętach
przy suchym asfalcie trzyma się bajecznie. A jeździć bokiem jeszcze nie
próbowałam. Ale to tylko kwestia czasu. Choć miałam okazję się już przekonać co
się dzieje, gdy próbuję się zbyt gwałtownie ruszyć ze skrzyżowania :D
A tak się składa, że trochę wcześniej M. też kupił sobie
beemkę. E34. A tydzień później kupił do niej silnik, 2.8. Zapowiada się dobry
sezon. Może trochę mniej pojeździmy po eventach, ale za to może uda nam się
trochę więcej podziałać z naszymi samochodami. A planów jest wiele. I jak tylko
mam jakąś wolną chwilę to staram się coś zrobić przy mojej, choćby jakąś małą
pierdołę. Przy Hondzie nigdy się tak nie zaangażowałam, żeby ją udoskonalać,
prawie wszystko skończyło się na planach.
Wracając do początku wpisu, mam moje kabrio już kilka
tygodni, otwieram dach kiedy tylko warunki na to pozwalają. A jak popatrzę w
górę, często dalej nie dowierzam, że widzę niebo w pełnej okazałości. Nie
podsufitkę, nie okienko szyberdachu. I dziwię się ludziom w tych metalowych
puszkach, normalnych samochodach.
Już nie jestem w stanie wyobrazić sobie lata bez kabrio. Bez
beztroskich przejażdżek z wiatrem we włosach.
0 komentarze: