Jeśli samochody miałyby uczucia i
mogły pokazywać fochy, mój Golf byłby rozkapryszoną nastolatką,
której wiecznie coś nie pasuje.
Z Golfem nie lubimy się od samego
początku, jeszcze jak był w rękach Marka nie przepadałam za nim.
Totalnie nie mam serca do tego samochodu, tak po prostu. Nie urzeka
mnie, nie ujmuje mnie niczym. Bo, umówmy się, taki samochód trzeba
kochać. Bo ani on wygodny, ani praktyczny. Co do wyglądu – cóż,
to już rzecz gustu.
Trzeba chcieć taki samochód, aby się
nim cieszyć. A ja nie chcę. Marzę o zmianie samochodu, a jeżdżenie
tym autem jest dla mnie udręką. Nie jeździ się nim ani wygodnie,
ani przyjemnie, ani szybko. Byle się przemieścić z punktu A do B.
A ja nie lubię takiego jeżdżenia. Lubię czerpać radość z
jazdy, aby móc zapomnieć o wszystkim, włączyć ulubioną muzykę
i skupić się na drodze. Do Golfa wsiadam byle dojechać, i oby
dojechać.
Lubię też być pewna samochodu, że w
każdej chwili mogę do niego wsiąść i jechać kilkaset
kilometrów. Przy Golfie nie mam tej pewności, wręcz przeciwnie,
bałabym się nim pojechać w trasę gdzieś dalej.
Bo Golf po prostu, z wzajemnością,
mnie nie lubi. I notorycznie się psuje. Ciągle coś szwankuje, nie
działa tak jak powinno. Jest samochodem bardzo niewdzięcznym, bo co
go naprawimy to tylko na chwilę działa dobrze.
Miałam nawet plany, aby go trochę
odrobić. Wymienić drzwi, na których ruda zaczyna się panoszyć.
Wymienić podsufitkę, która się odkleja. Zadbać trochę niego.
Zrobić mu detailing wnętrza, korektę lakieru itp., itd. Ale jak
myślę o tym samochodzie to odechciewa mi się. Chyba szkoda mojego
czasu i pieniędzy.
Zdarza Wam się jeździć nielubianymi
samochodami? Takimi, za którymi wybitnie nie przepadacie, ale
sytuacja Was zmusza, żeby z nich korzystać?
0 komentarze: